Czasem łapię się na tym, że nie żyję swoim życiem, tylko cudzym spojrzeniem. Oglądam się za siebie, rozglądam wokół i pytam w myślach: „Co ktoś sobie pomyśli? Jak zareaguje?” Masz tak czasem? A może wręcz przeciwnie – zupełnie ci to… leży między nogami? (W sensie metaforycznym, rzecz jasna!)
No bo ileż można się przejmować tymi „tamtymi”? Wieczne „oni”, „ci”, „wszyscy”. Skąd się to bierze i po co się w nas zagnieżdża, jak kurz w kanapie po zimie?
Ostatnio byłem z Anią w Scarborough. Piękne miejsce, przyroda budzi się do życia, wszystko pyli, pachnie i… dusi. Bo mój nos postanowił zamienić się w niedrożny tunel metra w godzinach szczytu. Nie to, co myślisz – to nie była żadna historia z serii „Przygody Michała w toalecie publicznej”. Chociaż, swoją drogą, też byłaby ciekawa.
To była walka z wiosenną alergią. Alergia to taki dziwny wynalazek Matki Natury – niby cię kocha, daje ci kwiatki, a potem wkłada ci w nos kulkę gluta i mówi „radź sobie sam”.
Zatoki zapchane tak, że mogłyby robić za przykrywkę do beczki z kiszoną kapustą. W nosie zamieszkała jakaś śluzowa delegacja, która ani myśli się wyprowadzić. Nos mówi: „Nie mogę”, a usta na to: „Ej, ja też mam swoje limity. Nie mogę brać całego świata do buzi – to nie Netflix, żeby wszystko łykać”.
Efekt? Kręci się w głowie, człowiek jak rozgotowany makaron, a nos obrażony na cały świat. Szczytem wszystkiego był moment, kiedy podczas śniadania musiałem wydmuchać nos już dwudziesty raz. Ania spojrzała na mnie z troską, ale ja – bohater ukrytej tragedii – tylko westchnąłem i powiedziałem: „To nie ja, to pyłki!”.
Kiedy wciągasz powietrze i próbujesz je wypuścić z siłą armatniej kuli, przypominasz sobie, że może minąłeś się z powołaniem – mogłem grać w orkiestrze dętej. Trąbka, puzon, saksofon – to wszystko ma sens, jeśli twoim największym talentem jest hałaśliwe odetkanie nosa. Tyle że ja nie chcę mieć kariery w filharmonii zatok.
Wychodzić na zewnątrz? Owszem. Ale ile razy? Czy po raz trzydziesty to już oficjalne otwarcie nowej trasy spacerowej „z restauracji do drzwi”? W końcu mówię do Ani: „Może zrobię to tutaj… najciszej jak się da”. Ona na to: „Ale oni i tak by o tobie nie pomyśleli”. No niby racja, ale moje „dobre wychowanie” krzyczy w środku jak nauczycielka z podstawówki przy otwartym oknie.
W Wielkiej Brytanii kultura osobista to bardziej tradycja niż rzeczywistość. Uprzejmość trzyma się starszego pokolenia, a młodsi? Młodsi szybciej powiedzą: „Masz problem? To go rozwiążemy” – tylko z przyprawami: „k”, „ch” i czasem „p” zamiast pietruszki.
Niełatwo być człowiekiem wrażliwym w świecie pełnym obojętności lub agresji. Chcesz żyć dobrze z innymi, ale nie na siłę. Tak, krople do nosa to nie cud, ale czasem pomagają. A jeśli nie – to trzeba dmuchnąć. Raz, drugi, nawet trzydziesty – byle odzyskać oddech i radość ze śniadania.
Głębiej patrząc, dochodzę do wniosku, że to nie tylko chęć bycia kulturalnym. To raczej strach. Przed oceną. Przed czyimś spojrzeniem. Przed tym, że ktoś coś szepnie pod nosem (który pewnie też ma zapchany, tylko się nie przyznaje).
To stare nawyki. Z czasów dojrzewania, kiedy człowiek próbował się przypodobać, wtopić w tłum, nie odstawać. Teraz uczę się patrzeć inaczej – nie zawsze z powodzeniem, ale próbuję. Bo kiedy za bardzo skupiam się na „czyimś nosie”, łatwo tracę kontakt z własnym oddechem. A to przecież o niego chodzi.
W tym świecie lęków, bojaźni, egoizmu i „mam wyjebane” – gdzie stoisz? Czy też łapiesz się na tym, że boisz się nie kogoś urazić… tylko tego, że sam zostaniesz zraniony czy oceniony?
Wybierasz puzon, ciszę, ucieczkę… a może po prostu życie z oddechem?
Napisane przez: Michał Chyła
ADHD alergia humorżycia kulturaosobista Samorozwój Scarborough
Strona została stworzona przez Radiopodziemia24/7. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Robert w 6 kwietnia, 2025
Widać że jesteś na kolejnym etapie to się nazywa kocia marcówka, ale to dobrze że Jest przy tobie Ktoś kto nie patrzy z boku