Kraków wraca na freestyle’ową mapę Polski z nową energią, a jednym z głównych motorów tego ruchu jest Simba – zawodnik, organizator i inicjator KLF, czyli Krakowskiej Ligi Freestyle. W rozmowie opowiada nam o swoich początkach, kulisach tworzenia własnej ligi, atmosferze na lokalnych bitwach i tym, co napędza go do działania. Nie brakuje też zabawnych historii z wyjazdów, refleksji nad kondycją sceny w Polsce oraz motywujących słów dla tych, którzy dopiero myślą o pierwszym wejściu na scenę. Jeśli chcecie poznać kulisy krakowskiego freestylu – czytajcie dalej.
Simba, powiedz na start – jak to się wszystko zaczęło? Pamiętasz swoją pierwszą bitwę?
Zaczęło się w 8. klasie podstawówki, gdy wracałem z zielonej szkoły. Wszyscy spali, a ja w pociągu oglądałem coś na YouTube i natrafiłem na walkę Lewy vs Bobi z WBW Bydgoszcz 2018. Później była cisza i na nowo zajawka wróciła dopiero w wakacje między pierwszą a drugą klasą liceum. Zacząłem nawijać ze znajomymi na jakiś wyjściach. Na pierwszej bitwie wystartowałem w 2. klasie liceum, w grudniu 2023, na ustawce w Krakowie. Odpadłem wtedy w 1/8 z Bułą po dwóch dogrywkach, lecz samą walkę wspominam bardzo dobrze.
Co Ci strzeliło do głowy, żeby ogarnąć swoją własną ligę? Skąd pomysł na KLF?
W Krakowie było kiedyś KLW, ale to w czasach, gdy jeszcze nie freestylowałem. Uznałem, że Kraków to na tyle duże miasto, że powinno mieć własną ligę. Mieliśmy sporo chętnych zawodników, więc stąd decyzja, żeby w pewien sposób reaktywować ligę, ale pod inną nazwą.
Kraków to teraz konkretny punkt na freestyle’owej mapie – czujesz, że udało Ci się coś zbudować od zera?
KLF to faktycznie moja własna inicjatywa, coś, co zbudowałem od zera, natomiast nie powstałaby, gdyby nie pomoc innych osób w organizacji całego wydarzenia. Chodzi tu o zawodników, bez których nic by się nie odbyło, ale również o osoby ze strony technicznej, które zajmują się grafiką i montażem. KLF to świeża inicjatywa i wiemy, że jeszcze daleko nam do niektórych lig w kraju, ale myślę, że z każdą kolejną ustawką będziemy się rozwijać, aby poziom krakowskiego freestylu był jak najwyższy.
Jak to jest być jednocześnie gościem, który nawija, i tym, który ogarnia całe wydarzenia? Nie siada to na głowę?
Na początku faktycznie było ciężko dzielić te dwie role, ale z czasem nabiera się doświadczenia zarówno jako zawodnik, jak i organizator. Te ustawki traktuję czysto hobbystycznie i nie mam aż takiego parcia na wygraną jak na większych bitwach. Lubię po prostu od czasu do czasu spotkać się ze znajomymi na własnym terenie i stoczyć z nimi walkę.
Trochę jeździsz po Polsce – WBW, różne bitwy – jak wypada krakowski vibe w porównaniu z resztą kraju?
Naszej atmosfery nie da się podrobić. Każda bitwa jest w bardzo przyjacielskim klimacie, nie ma niezdrowej rywalizacji i – jak już wcześniej wspomniałem – razem z chłopakami lubimy się spotkać raz na jakiś czas i ponawijać razem. Jeśli na bitwy przychodzą nowi freestylowcy, każdy chętnie z każdym pogada. Każdego traktujemy przyjaźnie i z szacunkiem.
Masz jakiś moment z bitwy, który zapamiętasz do końca życia? Może jakiś punch, jakiś absurd albo coś kompletnie z czapy?
Było wiele takich momentów, lecz najlepiej wspominam Bitwę o Śląsk Cieszyński, na której byłem rozstawiony. Dobrze wspominam całą podróż na bitwę, dawałem mocne walki oraz spędziłem czas z ciekawymi ludźmi. Był pewien incydent z zawodnikiem, który – pod wpływem pewnych substancji – próbował zeskoczyć z balkonu, uciekając przed ochroną. Później próbował wsiąść do auta, ale mu to nie wyszło i rano został złapany. Równie dobrze wspominam wygraną z Pueblosem na Bielskiej Zadymce. Ta walka pokazała mi, że jednak coś potrafię i bardzo zmotywowała mnie do dalszego działania.
Freestyle to dla Ciebie pełen spontan, czy raczej ćwiczysz, zapisujesz, kombinujesz? Jak to wygląda od kuchni?
Kiedyś bardzo dużo trenowałem – czy to sam, czy z kumplami z KLF na salce – pisałem wersy pod słowa ze słownika i codziennie po godzinę nawijałem pod tematy. Ale aktualnie nie trenuję tak jak kiedyś, ponieważ po prostu nie mam na to czasu. Teraz w wolnej chwili ponawijam sobie 30 minut dziennie co parę dni, bo po prostu lubię to robić, ale nie cisnę tak jak kiedyś.
Co dalej? Gdzie widzisz siebie i KLF za, powiedzmy, dwa-trzy lata?
To bardzo trudne pytanie. Na razie nie skończył się nawet pierwszy sezon i nie wiem, jak wypadnie finał ligi, od którego bardzo dużo zależy. Chcemy trafić do większej liczby ludzi, aby freestyle w Krakowie jak najbardziej się rozwijał. Na pewno chcemy sprawić, aby nasza liga była na takim poziomie jak PFL lub TLF.
Jak patrzysz na całą scenę freestyle w Polsce – jest progres, regres, stagnacja? Co byś zmienił?
Patrząc na całą scenę freestyle w Polsce, powiedziałbym, że jesteśmy na styku między stagnacją a powolnym progresem. Przez jakiś czas było trochę ciszej – dużo bitew, ale mniej świeżych twarzy, mniej hype’u. W ostatnich miesiącach widać wyraźne odbicie: lokalne ligi jak KLF, TLF czy LBN robią dobrą robotę, WBW i BOP znowu przyciągają uwagę, a nowe ksywy zaczynają się wybijać.
I na koniec: co byś powiedział młodym kotom, którzy chcą wejść na scenę, ale jeszcze się wahają?
Przede wszystkim trzeba jeździć na bitwy i się nie poddawać. Zawsze początki są trudne, ale wszystko wymaga pracy. Sam na pierwszych bitwach rzucałem bardzo słabe wersy (myślałem, że są dobre), ale po paru wyjazdach funkcjonowało to coraz lepiej. Podstawa to obycie się ze sceną i pokazywanie siebie jak z najlepszej strony.
Simba to przykład na to, że pasja połączona z determinacją potrafi realnie wpłynąć na rozwój lokalnej sceny. Choć KLF dopiero raczkuje, już teraz pokazuje, że z odpowiednim podejściem i ludźmi można stworzyć coś wartościowego od podstaw. Przyszłość krakowskiego freestylu wygląda obiecująco – a my będziemy się przyglądać, jak ta historia dalej się pisze.
Napisane przez: Patrol
Strona została stworzona przez Radiopodziemia24/7. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Komentarze do wpisu (0)